poniedziałek, 6 grudnia 2010

Incredible India!


Namaste,
Dzisiaj cały dzień w drodze do Indii, najpierw z 6h po serpentynach, potem się wypłaszczyło i pojawiła się granica;) Ostatnie kilometry przejechałem na dachu jeepa na plecakach – polecam :) upał totalny, na pewno jest ponad 30`C, a przed nami jeszcze z 300km na południe.
Granica to może za dużo powiedziane; zbiorowisko wszystkiego z tłumem ludzi, i pośród tego wszystkiego trzeba było znaleźć najpierw biuro nepalskiej straży granicznej, potem indyjskiej, żeby łaskawie wbili nam potrzebne pieczątki. Nikt niczego nie pilnuje, można przechodzić w tą i z powrotem. Te biura są tak malutkie i pochowane jakby były w tym miejscu najmniej ważne. Biura… stoliki z ceratą tak jakby w otwartych sklepach. Urzędnicy państwowi!
Welcome to India…
I tu nastąpiło zderzenie…
Myśleliśmy, że między takimi krajami jak Nepal i Indie nie można już przeżyć szoku kulturowego, a jednak :)
Zastanawialiśmy się jaki tytuł dać do tego wpisu: „brud, smród i ubóstwo”? „syf i malaria”?

Próbując zdobyć jak najlepszą cenę za przejazd do Gorakhpuru odmawialiśmy wszystkim naganiaczom po kolei idąc na koniec wioski, gdzie wreszcie nas dogonili i dali interesującą cenę, przy okazji praktycznie bijąc konkurenta.
Na granicy poznaliśmy Rosjankę mieszkającą w Bangkoku i trójkę Słoweńców podróżujących już prawie rok – do Varanasi postanowiliśmy jechać razem.
Po godzinie jazdy, postój na posiłek (tu to normalka), ale potem nagle panowie zażądali pieniędzy, że niby na paliwo nie mają, że już teraz trzeba zapłacić i że nagle jednak dwa razy więcej niż było ustalone…  trochę krzyków, trochę kłótni, nie daliśmy się, jedziemy dalej za ustaloną cenę. Jakoś cudownie paliwo się rozmnożyło i już nie jest potrzebne;) Jednak w Indiach naprawdę 99 na 100 poznanych chce Cię oszukać lub naciągnąć. 1 – 0 dla nas ;)
Do Gorakhpuru dojeżdżamy już po ciemku. Stąd ma być nocny pociąg do Varansi. Po pierwszym kontakcie z krowami i dworcem, idziemy do kas dla turystów – oczywiście kilometr od dworca i zero oznaczeń, żeby turystom było łatwiej;)
Zakup biletu kolejowego w Indiach to cała procedura, najpierw trzeba znaleźć wspomnianą kasę, potem wypełnić odpowiednie druki: nazwiska pasażerów, numer pociągu, klasę itp. Następnie trzeba odstać swoje w dłuuugiej kolejce, a potem się trafia na przerwę…  i dalej czeka. PRL pełną gębą ;) A na końcu się dowiaduje, że nie ma już żadnych biletów na nasz pociąg. W związku z tym siedzę teraz w jakimś syfiastym hotelu, jak na razie robactwa nie widać. Mamy bilety dla naszej dziewiątki na 6:30 rano.
Ogólnie pierwsze wrażenie z Indii: „Ja chce z powrotem do Nepalu!!”
Ludzie dziwni, nie to że nachalni, ale dziwni, albo cwaniaczki albo tacy zdziecinniali. Święte krowy wszędzie łażą, nawet nas przepchnęła już jedna, jak ona idzie to ma prawo. Na ulicach jeszcze gorzej niż w Nepalu, głośniej, większy ruch, więcej ludzi i masakryczny brud. Jedynie jedzenie wydaje nam się lepsze. Poza tym Indie jednak intrygują, coś tu jest ciekawego, na razie jeszcze nie wiemy co, ale coś na pewno;)
Mamy nadzieje, że w bardziej turystycznych miejscach będzie lepiej.
Pozdrawiamy
K&M

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz